sobota, 19 marca 2011

Wielki mały rycerz - część I

sobota, 19 marca 2011
Czy ktokolwiek z czytelników wie, że żył kiedyś Polak, który jest jedną z siedmiu osób posiadających honorowe obywatelstwo USA? Polak, na którego cześć Senat amerykański ustanowił Dzień Pamięci, a dzieci w stanie Illinois mają dzień wolny od szkoły z okazji jego urodzin? Polak, którego nazwiskiem nazwano amerykański okręt podwodny o napędzie atomowym, miejscowości, ulice, szkoły, parki, mosty? Jest to jedna z najbardziej uhonorowanych w USA postaci pod względem miejsc i zdarzeń. Nazywany twórcą amerykańskiej kawalerii - Kazimierz Pułaski (w Stanach Casimir Pulaski).

Wydawałoby się, że taka postać musi być również szeroko znana w Polsce. A tymczasem tak nie jest - zresztą możecie sp
rawdzić, zadając znajomym proste pytanie "czy wiesz, kim był Kazimierz Pułaski?". :)

Jego życie można podzielić na dwa odrębne etapy, stąd też i notkę na jego temat postanowiłem podzielić na dwie części. W p
ierwszej wspomnę o jego dokonaniach w Polsce w trudnym okresie przedrozbiorowym. W drugiej - o życiu na emigracji.

Warto wiedzieć, że osoba Kazimierza Pułaskiego była inspiracją dla Henryka Sienkiewicza, który czerpał z cech polskiego generała tworząc postać pana Wołodyjowskiego i w ogóle pisząc Trylogię.


Aby zrozumieć jego postawę w Polsce,
trzeba wiedzieć, w jakich żył czasach. A te były dla Polaków ciężkie i skończyły się rozbiorami. Zaczęło się od stopniowego, coraz mocniejszego uzależniania się Rzeczypospolitej od Rosji Katarzyny II. Zależność ta wywołała sprzeciw szlachty. Jej konserwatywna część wystąpiła w lutym 1768 roku przeciw królowi i Rosji, zawiązując konfederację w Barze na Ukrainie. Na jej czele stał ojciec Kazimierza, Józef, który był jednym z najwybitniejszych ówcześnie prawników w kraju. Konfederaci tworzyli oddziały partyzanckie i mimo niemałej liczby zaangażowanych osób nie byli dobrze wyszkoleni, przegrywali więc kolejne potyczki z regularną armią rosyjską. Nie obyło się jednak bez sukcesów, te natomiast odnosił Kazimierz Pułaski. Właśnie wtedy zaczął on zdobywać coraz szersze uznanie.

Na szczególną uwagę zasługuje tu zdobycie i obrona Jasnej Góry (na obrazie poniżej Pułaski pod Jasną Górą - autorstwa Józefa Chełmońskiego). Klasztor ten znany jest bowiem nie tylko z oblężenia w trakcie szwedzkiego potopu. Stanowił on również istotne miejsce walk pomiędzy Rosjanami a konfederatami barskimi w latach 1770-72. Na czele Polaków stał właśnie Kazimierz Pułaski. Gdy tylko dowiedział się on o tym, że Rosjanie zamierzają zająć Jasną Górę, postanowił ich uprzedzić i podjąć się obrony klasztoru. Nie ma sensu zanudzanie Czytelników jej szczegółami (zainteresowanych zachęcam do biografii Pułaskiego autorstwa Andrzeja Dudzińskiego), ograniczę się do stwierdzenia, że dowodzeni przez Kazimierza Pułaskiego konfederaci przez długi czas skutecznie odpierali Rosjan. Sam Kazimierz nienawidził bezczynności i uwielbiał brać udział w walkach, nie mogą więc dziwić jego częste nocne wypady z Jasnej Góry, mające na celu zaatakowanie przeciwnika z zaskoczenia.

Pułaski zdobywał sławę, wiadomości o nim rozchodziły się nie tylko po całym kraju, ale i w Europie. Ciekawostką jest fakt, że list wspierający go na
pisał do niego sam J. J. Rousseau. Bohater tej notki był człowiekiem pewnym siebie, butnym, o czym może świadczyć m.in. to, że hetman Branicki - po nieudanych próbach pogodzenia konfederatów z królem - określił go w swoim dzienniku jako "młodego zarozumialca".

Zanim Pułaski podjął się obrony Jasnej Góry, po przegranej potyczce w Berdyczowie trafił do niewoli. Więzionemu dowódcy Mikołaj Repnin, rosyjski ambasador w Rzeczypospolitej, zaproponował wolność, jeśli wróci do konfederatów i przekaże im propozycję zaprzestania walk i rozwiązanie konfederacji w zamian za łaskę. Pułaski bez chwili zawahania propozycję przyjął, podpisał pismo potępiające konfederację i wyrzekł się dalszego w niej udziału. Później, będąc już na wolności, mówił:
słowo dane nieprzyjacielowi można złamać.

Moment, który zadecydował o wyjeździe na emigrację, to nieudana próba porwania
króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pułaski zgodził się na to, by króla pojmać i doprowadzić do jego rezygnacji z korony, natomiast zdecydowanie sprzeciwiał się zabijaniu go. Samo porwanie (w którym Pułaski nie brał udziału) to materiał na scenę w dobrym filmie akcji. 3 listopada 1771 roku król jechał przez Warszawę ulicą Miodową. Było już ciemno. Powóz został zaatakowany, jeden z królewskich dworzan został zabity, a sam król korzystając z ogólnego zamieszania i strzelaniny próbował uciec, co jednak mu się nie udało - został oszołomiony uderzeniem w głowę. Porywacze zabrali Poniatowskiego i udali się w ucieczkę. Różne są teorie na temat tego wydarzenia, faktem jednak jest to, że porywacze rozdzielili się na różne strony, a przy królu został ostatecznie tylko jeden - Jan Kuźma. Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu udało się przekonać go do uwolnienia. Król wrócił na zamek (na obrazie powyżej generał Kokcej przybywa pod młyn na Marymoncie, aby odebrać go od Kuźmy), a konfederat został przesłuchany i podał nazwiska tych, którzy zaplanowali porwanie, m.in. Pułaskiego. Co ciekawe, kościół św. Karola Boromeusza w Warszawie został ufundowany przez króla właśnie w podzięce za ocalenie z porwania.

Prasa krajowa i zagraniczna jednoznacznie wystąpiła przeciwko próbie królobójstwa, o które konfederację oskarżono. Konfederaci stracili poparcie, a na Pułaskiego spadały najcięższe zarzuty. Rozpisywano się o okrucieństwach, jakich rzekomo Kazimierz chciał się dopuścić na królu. Wielu ludzi odwróciło się od niego. Sam Pułaski próbował się bronić, pisał m.in.:
przypisywane mi intencje zamachu na króla są wstrętnym oszczerstwem, pozbawionym wszelkiej podstawy wymysłem, zrodzonym pod ciężarem wyrzutów sumienia. Myślę, że wszyscy nie raz widzieliśmy, jak w dzisiejszych czasach media łatwo potrafią zmanipulować opinię publiczną, nie inaczej było, jak widać, w XVIII wieku.

Pułaskiemu, jako "niedoszłemu królobójcy", groziła śmierć. Został więc zmuszony do ucieczki z kraju. 31 maja 1772 roku opuścił Rzeczpospolitą przebrany za kupca. Nigdy nie powrócił już do ukochanej ojczyzny.
Konfederacja barska została stłumiona, doszło do I rozbioru Rzeczypospolitej. O losach generała na emigracji i bohaterskich walkach w Stanach Zjednoczonych napiszę w II części notki za jakiś czas.

BK

1 komentarze:

Jacek Dyć pisze...

Jestem dumny ze swojego pradziadka, którego jestem spadkobiercą bez spadku w prostej linii, jako ze rząd amerykański wystosował pismo do członków rodu, że pieniądze ze spadku zostały rozparcelowane na wojnę wietnamską i dofinansowanie Solidarności Polskiej, która mnie prześladowanemu w stanie wojennym nie dopomogła.

Prześlij komentarz

 
◄Design by Pocket Distributed by Deluxe Templates