środa, 13 kwietnia 2011

Janusz Krupski (1951-2010)

środa, 13 kwietnia 2011
Dziś notka jak na ten blog dość nietypowa, bo o postaci, która była wśród nas jeszcze rok temu. Mam wrażenie, że gdyby nie to, że Janusz Krupski - bo o nim mowa - zginął w katastrofie 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, jego życiorys doczekałby się szerszego przedstawienia w mediach. Tymczasem zmarł razem z 95 innymi ofiarami, wśród których było wiele bardzo zasłużonych osób. Pewnie dlatego mówiło się o nim w mediach stosunkowo niewiele. A szkoda, bo ta postać niewątpliwie zasługuje na szersze przypomnienie.

Urodził się w Lublinie, po wojnie - w 1951 roku, w okrutnych latach stalinizmu. Studiował historię na KUL-u. I już w czasa
ch studenckich pokazał swą opozycyjną wobec peerelowskiej władzy postawę. Sprzeciwił się powstaniu na uczelni Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Nie zostawił tej sprawy nawet wtedy, gdy jego sprzeciw nie został wysłuchany. Udał się do prymasa Wyszyńskiego, który doprowadził do usunięcia związku z uczelni.

Stał się wrogiem władzy i spotykały go represje. Bohater notki zamierzał utworzyć pismo podziemne. Bra
kowało jednak powielacza. Wraz z przyjacielem, Piotrem Jeglińskim, zamierzał udać się po niego na Zachód - ale nie dostał paszportu. Historia z powielaczem jest zresztą sama w sobie bardzo ciekawa. Oddaję tu głos samemu Krupskiemu (zdjęcie powielacza obok):

Na początku napotkaliśmy trud
ności związane ze sprowadzeniem do Polski powielacza, na którym moglibyśmy drukow
ać niezależne pismo. Środowisko opozycyjne nie było przekonane do powstania w Polsce podziemnej działalności wydawniczej. Redaktor Jerzy Giedroyć i Jan Nowak Jeziorański, do których dotarł Piotr Jegliński, uważali, że koszty prowadzenia takiej działalności w Polsce mogą być zbyt wysokie, tzn. represje, które może podjąć aparat bezpieczeństwa w Polsce wobec takiej działalności mogą być bardzo surowe. W 1976 roku nadeszła od Jeglińskiego wiadomość, że już zakupił niewielki powielacz i chce go przesłać do kraju. Pytał, czy nie jedzie ktoś z kraju, kto mógłby taki powielacz zabrać. Udało mi się porozumieć z kolegą, który wtedy był na trzecim, czwartym roku historii sztuki, Witem Wojtowiczem. On wyjeżdżał właśnie na przełomie zimy i wiosny do Londynu ze Sceną Plastyczną KUL Leszka Mądzika. Autokarem jechała cała obsługa, aktorzy, dekoracje, ten autokar był zapełniony bardzo różnym sprzętem i uznaliśmy, że to najlepszy sposób, żeby w tym autokarze w niezauważony przez nikogo sposób taki powielacz przewieźć. To był powielacz nieduży, a na dodatek jeszcze został rozebrany na części, tak żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi. Te części Wit poukrywał w wiadomych sobie miejscach. Potem, po powrocie do kraju, udało mu się je pozbierać i złożyć w całość. Spirytusowy powielacz dotarł do Lublina w okolicach marca.

Proszę sobie wyobrazić, że wspomniani Piotr Jegliński i Wit Wojtowicz wielokrotnie powielacz rozbierali i składali na nowo, tak aby nauczyć się na pamięć, jak należy go złożyć po przekroczeniu granicy. I udało się. Powielacz został nazwany "Zuzia", dzięki niemu mogło później powstać niezależne pismo "Spotkania". Oczywiście powielacz niczego by nie wydrukował, gdyby nie było papieru. Ale za co go kupić? Rodzina Janusza Krupskiego odkładała pieniądze na książeczce mieszkaniowej dla niego. Zrezygnował z nich po to, by móc zacząć wydawać.

Początki co prawda nie były zbyt dobre - próba wydrukowania "Folwarku Zwierzęcego" Orwella nie powio
dła się, litery były zamazane, nieczytelne. Całość nadawała się do wyrzucenia. Jednak studenci nie poddali się.

W "Spotkaniach" zamieszczano artykuły wielu znakomitych autorów, m.in. ks. Franciszka Blachnickiego, Józefa Tischnera, ale także Stefana Kisielewskiego czy Władysława Bartoszewskiego, który zresztą był dla Krupskiego wielkim autorytetem.

Gdy w 1981 roku ogłoszono stan wojenny, działaczy opozycyjnych spotykały internowania. Krupski początkowo u
krywał się w różnych miejscach, ale ostatecznie został zatrzymany. Spędził tak kilka miesięcy - jego matka wysyłała do komendy milicji prośby o uwolnienie, ale zawsze spotykały się one z odmową."Nie ustały przyczyny, dla których został internowany", "z prośbą o zwolnienie powinien wystąpić sam zainteresowany, czego dotychczas nie zrobił"... A on władzy nie miał zamiaru o nic prosić.

Wyszedł na wolność z wilczym biletem, a bezpieka nigdy o nim nie zapomniała. W styczniu 1983 roku został uprowadzony w środku dnia w centrum Warszawy, pod Pałacem Kultury. Esbecy zabrali go do samochodu. "Minęliśmy Pałac Mostowskich, Żoliborz, Chomiczówkę i Laski. Zauważyłem tablicę wsi Truskaw. Z ronda autobusowego linii 708 zjechaliśmy w leśną drogę Puszczy Kampinoskiej. Zatrzymali samochód, kazali mi wysiąść. Spytałem, czy zamierzają mnie tu rozwalić" - opowiadał po latach.

Nakazano mu zdjąć kożuch i buty, a potem położyć się na śniegu twarzą w dół. On sam w duchu żegnał się już ze światem i myślał o narzeczonej. Wtedy został po plecach oblany żrącym kwasem. Gdy otrząsnął się z bólu, esbeków już nie było, a on doznał oparzeń I i II stopnia. Miał dużo szczęścia. W szpitalu powiedzieli mu, że substancja miała zniszczyć narządy wewnętrzne. Przeżył, bo sweter zatrzymał część płynu.
W latach 90. wszczęto śledztwo w sprawie tego napadu. Odpowiedzialny za spra
wę był kapitan Grzegorz Piotrowski, ten sam, który rok po tym wydarzeniu uczestniczył w zamordowaniu ks. Popiełuszki. Wykonujący zadanie esbecy zeznali, że gdyby robili dokładnie to, co rozkazał im Piotrowski, Krupski nie przeżyłby. Nakaz bowiem zakładał, że rozbierze się on do naga, zostanie oblany dwoma butlami płynu (a nie, jak w rzeczywistości miało miejsce, jedną) i zostanie następnie utopiony w oczku wodnym. Piotrowski meldował później gen. Kiszczakowi, że "Krupski zachował życie".

Poświęcił się rodzinie. Wziął ślub z Joanną, która dziś jest prezesem Związku Dużych Rodzin "Trzy plus". Osierocił siedmioro dzieci.


W latach 2000-2006 był wiceprezesem IPN. Później został kierownikiem Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Wstawał prawie zawsze bardzo wcześnie rano, tak było też 10 kwietnia ubiegłego roku, gdy spieszył się na lotnisko. Leciał do Smoleńska, aby oddać hołd pomordowanym w Katyniu Polakom. Był tam także dokładnie rok wcześniej. Robił to z obowiązku, ale przede wszystkim z potrzeby serca.

Żeby nie było wątpliwości - napisałem tylko o części z jego bogatego życiorysu opozycjonisty. Warto poszukać więcej informacji na temat jego dokonań. Człowiek ten był niewątpliwie niezłomny, odważny i - jak określali go pr
zyjaciele - kryształowo uczciwy.

Cześć Jego pamięci.


BK

2 komentarze:

scorpius pisze...

Świetny artykuł. Oby takich więcej, bardzo mi się spodobał. :)
Sukcesów życzę! :)

Anonimowy pisze...

Chwała Bohaterom!!! szkoda że takich ludzi ja Pan Janusz nie ma już wśród nas, jestem pewna, że jest już w Niebie.

Prześlij komentarz

 
◄Design by Pocket Distributed by Deluxe Templates