czwartek, 6 września 2012

Jacek Karpiński (1927-2010)

czwartek, 6 września 2012
Jego historia to jeden z najbardziej jaskrawych przykładów na to, jak w Bloku Wschodnim marnowały się ludzkie kariery. Uznano, że jego wynalazek nie nadaje się do realizacji - a to dlatego, że "takiej technologii nie ma i być nie może; gdyby była, to Amerykanie już by ją na pewno wykorzystali". Dziś na blogu o tym, dlaczego na całym świecie ludzie rozpoznają Steve'a Jobsa i Billa Gatesa, a nie słyszeli o Jacku Karpińskim.


Bohater tej notki odznaczył się walką w trakcie II wojny światowej, kiedy miał jeszcze raptem kilkanaście lat - w trakcie okupacji był żołnierzem batalionu "Zośka", razem z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. Uczestniczył wówczas w akcjach "małego sabotażu": a to zamalowaliśmy swastykę, a to namalowali na murze polską flagę. No i nałogowo biliśmy szyby w sklepach, przeznaczonych tylko dla Niemców. To były wielkie szyby, dwa na dwa metry - wspominał po latach. Uczestniczył też w rozpoznaniu przed akcjami AK, takimi jak np. słynny zamach na esesmana Franza Kutscherę (dla zainteresowanych - przedstawiony w filmie "Generał Nil": link [9:14-11:48]). Brał udział w powstaniu warszawskim (ps. "Mały Jacek"), jednak już w pierwszych jego dniach został ciężko ranny - postrzelono go w kręgosłup. Za swe zasługi wojenne został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. I choćby z tego powodu zasługiwałby na przypomnienie. Ale to dopiero początek jego historii.

Jacek Karpiński nie miał łatwego życia w peerelowskiej rzeczywistości, w której szykanowany był za swą przeszłość - nie mógł znaleźć stałej pracy. Udało mu się jednak zdobyć tytuł magistra inżyniera i zacząć pracę jako adiunkt w Polskiej Akademii Nauk. Nie trzeba było długo czekać na jego pierwsze wynalazki - skonstruował maszynę AAH do prognozowania pogody, a także AKAT1, pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych.

Szybko został doceniony przez świat nauki - w 1960 r. jako jeden z sześciu zwycięzców zdobył stypendium dla młodych talentów techniki UNESCO, dzięki czemu otrzymał możliwość studiowania w USA, także na Harvardzie. O swoim pobycie w Stanach wspominał później tak: Rzeczywiście, przyjmowano mnie jak króla. Byłem tym zresztą bardzo onieśmielony. Miałem zaledwie trzydzieści kilka lat. Po studiach poprosiłem o możliwość odwiedzenia całej długiej listy firm i uczelni. UNESCO zgodziło się. W Caltechu witał mnie rektor ze wszystkimi dziekanami, w Dallas – burmistrz miasta. I wszyscy chcieli, żebym dla nich pracował, począwszy od IBM, a skończywszy na uniwersytecie w Berkeley. W San Francisco proponowano mi nawet stworzenie własnego instytutu.

Po dwóch latach postanowił jednak wrócić do Polski. Nie wiem, czy można to nazwać patriotyzmem, ale ja po prostu chciałem pracować dla Polski. Zawsze wierzyłem, że ruscy kiedyś sobie pójdą. A technologia zostanie. Poza tym uważałem, że to nie byłoby w porządku – wyjechać na delegację i zostać. Spotkałem Polaków, którzy tak postąpili, i nie sądziłem, żeby to było uczciwe. Wiedziałem, że w PRL będę żył w niewoli, ale wierzyłem też, że normy moralne obowiązują niezależnie od sytuacji. I jeszcze jedno: nie mogłem zostawić mojej mamy.

Po powrocie nadal konstruował nowe maszyny - np. uczący się sam perceptron, który rozpoznawał otoczenie przy użyciu kamery, a także skaner do analizy fotografii zderzeń cząstek elementarnych, szybszy i tańszy niż ówcześnie stosowane.

Przełomem było jednak zbudowanie K-202. Był to minikomputer, który pracował z prędkością miliona operacji na sekundę, szybciej niż komputery osobiste 10 lat później! Wynalazkiem zainteresowali się Brytyjczycy i wkrótce utworzono polsko-brytyjską spółkę, która miała zająć się produkcją maszyny. Powstało jednak zaledwie 30 sztuk komputera. Wtedy wszystko zablokowała "góra". Prawdopodobnie K-202 stał się zagrożeniem dla lokalnej konkurencji, Wrocławskich Zakładów Elektronicznych "Elwro", których szefowie postarali się, by władza "ratowała ich przed Karpińskim". Produkcja komputera została zatrzymana, a Karpińskiego wyprowadzono pod karabinami z zakładu. W biurze paszportowym natomiast przy jego danych widniało "nie wydawać paszportu; powód: dywersja gospodarcza".

Był rok 1978. Nie mogąc opuścić kraju, a także z powodu problemów ze znalezieniem pracy w swojej specjalności, Karpiński zajął się... hodowlą zwierząt rolnych. Gdy dwa lata później, po powstaniu "Solidarności", wynalazcę znaleźli dziennikarze, którzy pytali, dlaczego zamiast komputerami zajmuje się rolnictwem, bezsilnie odpowiedział: bo wolę mieć do czynienia z prawdziwymi świniami. Jako że pojawiło się to w telewizji, trudno było dalej blokować jego wyjazd. Wreszcie Karpińskiemu udało się wybrać do Szwajcarii, gdzie stworzył m.in. robota sterowanego głosem i Pen-reader, skaner do rozpoznawania tekstu.

Wrócił do Polski w 1990 roku, chcąc rozpocząć produkcję i sprzedaż Pen-readera. Niestety, wpadł w kłopoty finansowe. Miał problemy z uzyskaniem drugiej transzy kredytu, którego zabezpieczeniem był jego dom. Wszystko skończyło się fatalnie - ostatecznie Karpiński pozostał bez większych pieniędzy z długiem do spłacenia.

Ostatni okres życia spędził żyjąc skromnie w małej kawalerce we Wrocławiu. Wraz z synem zajął się jeszcze konstrukcją małego skanera dla audytorów finansowych.

Zmarł 21 lutego 2010 roku w wieku 83 lat. Nie pozwólmy, by o tej postaci zapomniano!

BK

3 komentarze:

Mieszko I pisze...

Z takich ludzi powinniśmy być dumni ! Niestety PRL zgotował mu takie życie, że nie był doceniony za jego trwania. Teraz możemy to zmienić, m.in. dzięki takim artykułom. Wielkie dzięki ! :)

Anonimowy pisze...

czyli po PRL było lepiej... to niby banki czy Polskie podejście i system dały coś więcej. Prawda zrobiła się Niemiecka o wartości naszej. I pisze się tak jełopie polityczny!

Wojciech Roszkowski pisze...

Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

Prześlij komentarz

 
◄Design by Pocket Distributed by Deluxe Templates